Jeśli jesteś jak większość osób (w tym ja), podchodzisz do diety bardzo serio. Co mam na myśli, pisząc „serio”? Serio, czyli tak na maksa – perfekcyjnie. Liczysz każdą kalorię, sprawdzasz ilość kroków, analizujesz spalone kalorie na treningu. Trzymasz się magicznej liczby 1800 kcal (albo nawet 1500 – „bo tak trzeba, żeby schudnąć”). Na początku jest okej – czujesz się zmotywowana, jesteś z siebie dumna. Ale mija tydzień, dwa… i coś zaczyna się sypać. Głód, zmęczenie i rozdrażnienie
Nagle jesteś głodniejsza niż zwykle, bardziej rozdrażniona, zmęczona. Spada Ci energia, nie masz siły ani do życia, ani do ćwiczeń. Jeszcze kilka dni dajesz radę, ale w końcu przychodzi… napad jedzenia (poziom greliny – hormonu odpowiedzialnego za uczucie głodu – rośnie, gdy organizm przez dłuższy czas dostaje zbyt mało jedzenia. Jednocześnie spada poziom leptyny – hormonu sytości, który odpowiada za to, że czujemy się najedzeni i mamy energię do działania. To duet, który razem mobilizuje ciało do szukania jedzenia i przetrwania. Nie jesteś słaba – po prostu Twój organizm działa dokładnie tak, jak powinien).
Zdziwiona myślisz: „Co się stało? Przecież wszystko robiłam idealnie!” A potem – klasyka – wyrzuty sumienia, obietnice, że „od poniedziałku wracam” i… znów wchodzisz w ten sam reżim. Zamiast żyć, zaczynasz prowadzić nieustanną walkę z samą sobą. A dokładniej – z biologią.
Z kim tak naprawdę walczysz?
Walczysz z tzw. gadzim mózgiem – czyli najstarszą ewolucyjnie częścią naszego mózgu (pień mózgu i ciało prążkowane – część układu limbicznego). Ta część odpowiada za podstawowe instynkty przetrwania: walkę, ucieczkę, seks, terytorialność i… poszukiwanie jedzenia.I teraz ważna rzecz: gadzi mózg nie rozumie, że Twoje 1500 kcal dziennie to „dla zdrowia” albo „na wakacje, żeby zrobić summer body”. On widzi tylko jedno: głód = zagrożenie życia. Dlatego uruchamia tryb przetrwania. Podnosi poziom greliny, zmniejsza leptynę, obniża Twoją motywację, spowalnia metabolizm i wysyła jeden komunikat: „Jedz. Teraz. Dużo.”
A jak to się zaczęło?
Zaczyna się niewinnie. Niezadowolenie z ciała – bo koleżanka schudła, bo wesele za dwa miesiące, bo od zawsze się odchudzasz i wierzysz, że jak schudniesz, to wszystko się zmieni. Wchodzisz na dietę. Najlepiej 1500 kcal (bo tak mówią wszyscy, a czasem nawet dietetycy). I na początku jest okej.
Do czasu…
W końcu przychodzi moment, gdy organizm nie wytrzymuje. Pojawia się napad jedzenia. I nie, to nie wina stresu w pracy ani „braku dyscypliny”. To naturalna reakcja Twojego mózgu, który chce Cię chronić. Ale Ty czujesz się jak przegrana. Myślisz: „Znowu zawaliłam. Muszę bardziej się pilnować.” W ekstremalnych przypadkach – jak u mnie – próbujesz kompensować napad wymiotami (tak, też przez to przeszłam). Tylko że to niczego nie rozwiązuje – wręcz pogłębia problem.
To nie Ty jesteś problemem!
Nie, nie jesteś „słaba”. Nie masz „braku silnej woli”. Po prostu jesz zbyt mało – kalorii i wartości odżywczych. I organizm mówi stop. Wydaje się proste, prawda? „To zacznij jeść i po sprawie.” Tyle że… to nie takie łatwe. Bo żyjemy w kulturze, która od dziecka wbija nam do głowy, że trzeba być szczupłą, idealną. A jak nie jesteś – to znaczy, że coś z Tobą nie tak.
Zdrowie ≠ Chudość
Jeszcze do niedawna myślałam, że „bycie chudą” oznacza bycie zdrową. Dziś wiem, że to nieprawda. Skoro 95% diet nie działa, a często kończą się przyrostem masy ciała po czasie (efekt jo-jo), to może… problem nie jest w nas tylko w rozwiązaniach, które są nam przedstawiane od wielu, wielu lat. Zostawiam do przemyślenia.
Angelika- Mentalistka